wtorek, 23 lutego 2016

Rumunia 2014


Pewne 5 czerwcowych dni w 2014 roku poświęciliśmy na krótki wypad do Rumuni...
Wypad na różnej maści motocyklach od CBR600F do R1200GS - było więc dość szybko...

Dzień 1,2

Pogoda ekstra - spotykamy się pod tarnowskim MC Donalds i ruszamy. Spóźniają się jedynie Marcin z Pawłem ale obiecują nas dogonić przed granicą.
Na Słowację wlatujemy tradycyjnie przez Konieczną... Dalej powoli i nudno. Dolatujemy do Węgier - teraz trzeba uważać żeby na autostradzie nie zboczyć w stronę Budapesztu...
Aby uniknąć autostradowej nudy raz po raz ktoś chwali się przyśpieszeniem motocykla.
Wlatujemy do Rumuni. Tempo nie maleje :)
Około 17 dolatujemy na pierwszy Nocleg - kawałek za Sebes.
Miejsce dość ciekawe - i tanie. Do wyboru pokoje, domki, pole namiotowe. Tu spotykamy Montiego i Bobra.
Po zakwaterowaniu pora na jedzenie - lecimy z Kaszą do sklepu na coś na grilla.
Właściciel zaraz przylatuje z wiaderkiem i nakazuje zapłacić za węgiel, który w nim przyniósł...
Część ekipy gra w nogę na orliku. Wieczór upływa przy piwku.
Kolejny dzień wita nas deszczem - lecimy kawałek Transalpiną i zawracamy - spędzamy tu kolejną noc w oczekiwaniu na poprawę pogody.




Dzień 3 - Transalpina

Atakujemy Transalpinę. Na początku droga z fragmentami szutrowymi dość dziurawa i wyboista. Im wyżej tym lepiej. Droga z masą super zakrętów.
Na każdym iskry lecą z podnóżków.
Tym sposobem dolatujemy do najwyższej przełęczy. Zdjęcia mówią same za siebie. Część zdjęć jest autorstwa kolegi Ripka.











Dolatujemy na nocleg gdzie kolejny raz nie przydają się namioty. Właściciel wita nas butelką samogonu. Na tym campingu również grillujemy i tworzymy piwnego jerzyka :)




Dzień 4. Transfogaraska

Trasę Transfogaraską pokonywaną od południa zaczyna najpierw prawdziwy zamek Drakuli - Pojenari, który decyduje się zobaczyć tylko część z nas. Wspinaczka po tysiącu schodów w ciuchach moto do fajnych nie należy...




Następnie dolatujemy do zapory Vidaru. Polecam obejrzeć Rumuński epizod programu Top Gear :)


Dalej wspinaczka na samą przełęcz - na górze jest dość zimno i sypie śnieg...




Reszta dnia to dojazd do wąwozu Bicaz... Nie obywa się bez przygód - łapię kapcia z tyłu, Kasię żądli pszczoła. Wąwóz pokonujemy w mglistej i deszczowej pogodzie, ale i tak jest piękny.
W końcu dolatujemy na nocleg.








Dzień 5.
To dzień powrotu - nie będę się tutaj rozpisywał - zaczęło się od kolejnego kapcia - tym razem konkretnie rozciąłem tylną oponę - jednak i to udało się naprawić i bezpiecznie pokonać ponad 1000km do PL.
Nie obyło się również bez mandatu. Było 108km/h na 50. Więc powinienem się pożegnać z prawem jazdy ale skończyło się na maksymalnym mandacie około 270zł na nasze.
Tutaj dziękuje ekipie za błyskawiczną zrzutę na mandat dla prowadzącego :D




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz