sobota, 20 lutego 2016

Bałkańskie szutry 2015



Dzień 1. Tarnów – Eger(Camping Tulipan) – 365km Bartek z Kamilą wyjechali dzień wcześniej I dojechali już pod Budapeszt – my po dość późnym wyjeździe dolatujemy około 20. Nie ma sensu rozkładać namiot – bierzemy przyczepę. Około północy dolatuje Maciek i po obaleniu butelki
węgierskiego wina idziemy spać.

Dzień 2. Eger – Kamenica (okolice Sarajeva) – 680km Wylatujemy koło 8 rano by w coraz lepszej pogodzie za Budapesztem spotkać się z Bartkiem i Kamilą. Trasa – jak to autostrada nudna ale szybka... Dopiero przekraczając Chorwacką granicę czujemy się jak w domu. Dalej już Bośnia i górzyste kręte drogi usiane znakami ostrzegającymi o minach. Przed samym nocklegiem Maciek kupuje chleb i dolatujemy do Motelu Euro 2000 do znajomego dziadka. A tam jak zawsze dobre jedzonko – możliwość zostaawienia motocykli w garażu i sporo gratisowej rakiji.

Dzień 3. Kamenica – Lukomir – Durmitor – Kanion Tary – Gusinje – 408km Rano dziadek jak zawsze dzieli czymś słodkim oraz napojami na drogę. Jedziemy w Stronę Sarajeva i dalej do wsi Lukomir położonej 1495m n.p.m. Sam dojazd to coś około 5-10km szutrem w jedną stronę. Są pierwsze szkody bo na dość dużej skale zagiąłem płytę pod silnikiem w BMW – wkońcu od tego jest. Maciek miał oczywiście najwięcej frajdy bo jechał sam. Następnie lecimy w stronę Czarnogóry – asfaltowa droga przypomina rumuński kanion Bicaz. Wspinając się wykutymi w skale tunelami w kanionie pivy zatrzymujemy się przy punkcie widokowym z genialną altanką. Tutaj gotujemy obiadek. Następnie wspinamy siędalej w stronę Durmitoru. Niestetu u góry około 3 stopni i mgła... Na osłodę pod koniec trochę sięrozjaćniło ale dalej temperatura oscylowała wokół 8 stopni. Zatrzymujemy się na chwilę przy moście na Tarze. Stąd już do końca dnia praktycznie deszcz nam nie odpuszcza. Zmarznięci i zmoknięci dolatujemy do Gusinje. W motelowej knajpce zjadamy kolację – wypijamy po piwie i idziemy spać.


















Dzień 4. Gusinje – Theth – Velipoja 248km Wyruszamy przy zanikających opadach w stronę granicy z Albanią. Dalej sh20 – jest mokro i lekko błotniście. Dalej droga robi się sucha, temperatura rośnie ale pojawiają się większe głazy. Bartkowy DL na szosowych oponach i z dość małym prześwitem radzi sobie trochę gorzej. Bartek z Kamilą decydują się odpuścić Theth i poczekać na nas w nadmorskim Velipoja. My z Maćkiem dajemy w palnik. Po paru kilometrach temperatura rośnie do 28 stopni i pojawia się asfalt. Po zatankowaniu i zjedzeniu paru seven daysów lecimy w stronę theth. Dojazd do przełęczy to asfalt – potem 40 minut zjazdu wąską szutrową drogą. Postanawiamy zrobić dużą pętlę – i akurat załadowanym BMW z pasażerme nie było to zbyt rozsądne... Z nawierzchni wystają ostre skały coraz to uderzając w aluminiową płytę... Prędkość to pierwszy bieg bez gazu... Droga przeradza się najpierw we wspinaczkę szutrowymi serpentynami gdzie jazda po wewnetrznej powoduję niebezpieczne samowolne wheelie. Postanawiam ładować ile wlezie po zewnętrznej. Nie dostrzegam ukrytego w krzakach kamienia i gubię lewy kufer... Na szczęcie po paru butach i uderzeniach kamieniem kufer z powrotem zaczyna przypominać prostopadłościan. Po paru męcząsych godzinach – około 21 dolatujemy nad morze do Barkta i Kamili. Znalezienie hotelu też do prostych nie należało ale właściciel pół miasta za nami jechał i trąbił chcąc nas doprowadzić. Standardowo kolacja piwo i do spania...





















































Dzień 5. Velipoja – Koman – 73km Wstajemy trochę później, idziemy na plaże. Na albańskich plażach każdy chcę nam coś wcisnąć. Nie dajemy się. Później miejscowe jedzonko i ruszamy. NA początku mylimy drogę ale suma sumarum trafiamy na kamping pod mostem u Włocha... Nie chce nam się rozkłądać namiotów a oferowane pokoje są genialne – dosłownie wkomponowane pod mostem. Potem wyżerka – najlepsza na całym wyjeździe – porcje starczyły dla nas oraz miejscowych kotów. Do tego po piwku. Trochę porozmawialiśmy z innymi „mieszkańcami” campingu.








Dzień 6. Koman – Podgora 367km Rozdzielamy się – Kasia ma już dość szutrów – część urlopu trzeba też spędzić nad morzem. Po drodze znajomy Kotor, Dubrovnik. W podgorze zatrzymujemy się na campingu 50m od morza. To bardzo fajne miejsce gdzie słońce zachodzi nad samym morzem. Kolacja i do spania.



Dzień 7,8,9 Podgora – Sv. Jure(Biokovo) – Okrug Gornij – 142km Wstajemy i jedziemy na SvJure w rezerwacie Biokovo. Dosłownei w pół godziny wylatujemy z poziomu morza na 1300m. Super widoki – po drodze kawa w towarzystwie dwóch osiołków. Po poworcie na Camping pakowanie i lecimy znaną magsistralą na wyspę Ciovo. Nie mieliśmy nic zarezerwowanego ale Kasię zatrzymuje na skuterku chorwat mówiący łamaną polszczyzną. Pokazuje nam swoje apartamenty. Cena kusząca do tego żona miłego pana to polka. Bierzemy na 3 noce apartament z 2 sypialniami i ogromnym tarasem. Następnego dnia dolatuje do nas reszta ekipy. Korzystamy z ciepłego morza, nurkujemy, zwiedzamy. Na nieobładowanych motocyklech objeżdżamy wyspę.





















Dzień 10 Okrug Gornij – Senj – 302km Znaną nam magistralą adriatycką udajemy się do Senj na Camp Ujca. Na genialnych zakrętch szlifujemy podnóżki a na samym campingu mamy okazję ostatni raz zamoczyć się w morzu. Gotujemy coś we słasnym zakresie, pijemy piwko i do spania.







Dzień 11. Senj – Tarnów – 965km Dzień powrotu – po 30 km pożegnanie z widokiem morza i 90% autostrady do domu... Po drodze pare razy mijamy się z ekipą polaków na plastikach – widać, że nie sątak wygodne jak nasze. Na obwodnicy budapesztu dolewam trochę oleju – u Bartka okazuje się, że łąncych się kończy ale ostatecznie dolatujemy do domu. Bartek robi jeszcze przelot obwodnicą aby pobić swój dzienny rekord i 1000km u niego pęka 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz